Wiktor Czura, artysta plastyk i satyryk, jest pomysłodawcą i organizatorem festiwalu Satyrblues. W ubiegłym roku za wybitne osiągnięcia w dziedzinie kultury i sztuki został wyróżniony przez Zarząd Województwa Podkarpackiego nagrodą indywidualną, za całokształt działalności.
Przy okazji tegorocznej edycji Satyrbluesa porozmawialiśmy z jego twórcą Wiktorem Czurą.
Portal NadWisłą24: Skąd wziął się pomysł na tegoroczną edycję festiwalu pod hasłem „Women’s editon”?
Wiktor Czura: Pomysł ten zrodził się przed wielu laty ale w jego urzeczywistnieniu przeszkadzały zawsze rozbieżne terminy tras koncertowych artystek o które zabiegałem. Co prawda w 12 letniej historii Satyrbluesa panie nie raz uświetniały festiwal ale nigdy w tak sugestywnej roli jak podczas tegorocznej edycji. Dlatego chciałem koniecznie pokazać kobiecą twarz w bluesie w różnych jej aspektach twórczości i jak teraz na gorąco odbieram napływające opinie to nabieram pewności, że ten pomysł znakomicie się sprawdził więc w przyszłości będzie kontynuowany.
NW24: Masz już plany dotyczące przyszłorocznej edycji?
Wiktor Czura: Tak, plany już istnieją i to bardzo poważne bo taki porządek narzuca legislacja takiego złożonego przedsięwzięcia jakim jest Satyrblues. To ekonomiczny wymóg dzisiejszych czasów by organizator miał plan „A”, „B” oraz ukrytego w rękawie asa atutowego. Bez tej asekuracji nie da się pozyskać wartościowego artysty bo agent reprezentujący uznanego artystę nie kieruje się emocjami ani sentymentami tylko cyframi. Dla przykładu powiem, że z niektórymi muzykami negocjuję od 1-edycji Satyrblues (Eric Sardinas) i wciąż nie udaje mi się sprostać barierom finansowym jakie stawia jego managment. Mówiąc wprost nie stać mnie by zapłacić za bilety lotnicze z Kalifornii kwotę 20 tys. zł + honorarium.
NW24: Czyli problem tkwi w pojemności sali TDK?
Wiktor Czura: Między innymi też ale przeniesienie festiwalu do obiektu sportowego automatycznie obniża jego prestiż i zatraca jego kameralny walor, który musi pozostać niezmienny gdyż tylko on precyzyjnie buduje właściwe relacje między sceną a widownią. Niewątpliwie do pełni szczęścia brakuje mi sali na 500-600 miejsc w układzie teatralnym. Wówczas byłbym bardziej stabilny finansowo a zatem mógłbym bez ryzyka podpisywać zagraniczne kontrakty z rocznym wyprzedzeniem na wyłączność Satyrbluesa.
NW24: Nie myślałeś w takim razie o wyprowadzeniu festiwalu z Tarnobrzega?
Wiktor Czura: Nie, nie przewiduję takiej opcji ponieważ tu mieszkam. Poza tym jeśli chodzi o estetykę festiwalu to w tej materii mam syndrom niewiernego Tomasza i wszystkiego muszę dopilnować sam. Nie mogę powierzać wizerunku Satyrbluesa osobom, które tego nie czują. Jeśli przyjdzie taki czas, że nie będzie nas stać na zapewnienie festiwalowi ciągłości to jak mawia klasyk kolektywnie wyprowadzimy sztandar i zaczniemy coś zupełnie nowego.
Inny aspekt to fakt, że festiwal kojarzony jest w pierwszej kolejności z Tarnobrzegiem a dopiero potem z moim nazwiskiem co osobiście uważam za właściwą optykę. Tak identyfikują to satyrbluesowi artyści a ja ten wizerunek w nich konsekwentnie utwierdzam dzięki czemu gdy przedstawiam się miejscem zamieszkania to nie odczuwam wstydu.
Artyści, którzy przyjeżdżają na Satyrbluesa zgodnie potwierdzają że są, zaskoczeni przyjęciem bo tarnobrzeska widownia nagradza ich owacją na stojąco a to nie jest codzienność w ich pracy zwłaszcza poza kontynentem europejskim. Tylko tutaj dostają krówki z nadrukowanym własnym wizerunkiem, bukiety kwiatów w kształcie gitary, karykatury studyjne a także wykonane w trakcie koncertu, specjalne katalogi itp. Dla nich jest to po prostu szok więc nie czuję się zawstydzony gdy czytam takie opinie jaką po koncercie w 2008 r. zamieścił Slidin’ Slim na swojej stronie internetowej pisząc, że trafił do nieba. Trzeba było mu długo tłumaczyć, że niebo to miejsce dla naiwnych (śmiech).
NW24: Tworzysz elitarny festiwal, nie myślałeś o powrocie do dawnej konwencji, gdy wśród artystów pojawiały się młode, polskie zespoły?
Wiktor Czura: Nie, ten etap „flanelowy” mam już poza sobą. Zresztą na Satyrbluesie zawsze dominuje młodość nawet na widowni gdzie zasiada młodzież po czterdziestce (śmiech).
Mówiąc poważnie to uważam, że niezależnie od wieku polscy wykonawcy bluesowi z nielicznymi wyjątkami nie potrafią zbudować swojej tożsamości artystycznej. Wygląda to zazwyczaj tak, że ich oferta trzyma jakość MP3 z komórki co jest nie tylko nieprofesjonalne ale i obraźliwe dla adresata. Krótko mówiąc na Satyrbluesie widz ma mieć poczucie odświętności a nie byle jakości. Dlatego gdy buduję ramówkę Satybluesa to opieram się na subiektywnym przeświadczeniu, że człowiek powinien tęsknić do przyszłości a nie ulegać przeszłości bo tylko taki mechanizm jest gwarantem progresu w sztuce szeroko rozumianej.
Inna smutna prawda jest niestety też taka, że nasi krajowi wykonawcy nie są już wyzwaniem dla satyrbluesowej publiczności i to z tych samych powodów dla których „Polonez” przegrywa niezawodnością z „Mercedesem”. Jeśli już decyduję się zaprosić polskich artystów to wyłącznie do projektów specjalnych jak np. ubiegłoroczny koncert Magdy Piskorczyk z wirtuozem harmonijki z Memphis – Billy Gibsonem. Wiadomo, że na wytwornym balu nie mogą istnieć dwie takie same kreacje (śmiech).
NW24: Tegoroczna edycja jest 12 z kolei, na przestrzeni lat jak to wygląda od strony organizacyjnej?
Wiktor Czura: Z każdym rokiem jest coraz trudniej, co wynika z faktu, że u widza „apetyt rośnie w miarę jedzenia” i coraz trudniej jest go zaskoczyć. Jest to naturalna potrzeba, której trzeba sprostać więc co roku podnosimy poprzeczkę. Satyrblues to wciąż jedyny festiwal na świecie (status konsultowany z Muzeum Karykatury), łączący dwie niszowe dyscypliny sztuki: Satyrę z Bluesem i jedyny w Polsce legitymujący się cyklicznymi wydawnictwami festiwalowymi (CD/DVD).
Mało kto wie, że w 2003 roku nagraliśmy koncert wspaniałego gitarzysty Hirama Bullocka (Sting, Marcus Miller, Miles Davis – przyp.red.) i był to jego ostatni koncert jaki zarejestrował ze swoim Trio. To właśnie dzięki Satyrbluesowi towarzyszący wówczas z Bullockiem basista Steve Logan ( Aretha Franklin, David Sanborn, John Scofield – przyp.red) postanowił zostać w Polsce na stałe stając się etatowym basistą w zespole Jarosława Śmietany.
Czyli nie tylko nagrywają swoje albumy ale zostają a nawet powracają do nas w charakterze beneficjentów, chcąc ponownie doświadczyć atmosfery, która jest dla nich nałogiem.
Nasz tegoroczny gość specjalny Joe Colombo deklarował nawet, że przyleci z Szwajcarii na własny koszt na co przecież nie mogłem się zgodzić (śmiech)
NW24: Festiwal niewątpliwie jest stałym i mocnym elementem promującym Tarnobrzeg w skali ogólnopolskiej i światowej. Jak w takim razie wygląda Twoja współpraca od strony finansowej z Urzędem Miasta?
Wiktor Czura: Z Miastem jak i Dyrekcją TDK miałem od początku i wciąż mam dobre relacje. Ze strony firm prywatnych i sponsorów a nawet filantropów indywidualnych również doświadczam dużo zrozumienia i to nawet w sytuacjach kryzysowych jak np. w trudnym roku powodziowym.
Niemniej w dalszym ciągu nie są to pieniądze pozwalające na bezstresową organizację festiwalu w randze międzynarodowej. W tym roku po raz pierwszy musiałem zrezygnować z rejestracji koncertu, bo inaczej nie starczyło by na honoraria dla muzyków zwłaszcza przy kapryśnym kursie euro. Niemniej staram się być dobrej myśli bo Prezydent Miasta był na festiwalu i widziałem, że był bardzo zadowolony z jego formuły.
Nie będę ukrywał, że bez sensownej kurateli włodarza miasta Satyrblues nie ma szans przetrwać w obecnym kształcie a tylko taki nas interesuje. Dlatego dbam o to by byt festiwalu był niezagrożony na każdej płaszczyźnie jego istnienia i co roku staram się pozyskać nowych darczyńców
NW24: Dziękujemy za rozmowę
Wiktor Czura: To ja dziękuję
zobacz: http://www.facebook.com/erjalyytinen
Święta prawda !
Jak bym nie daj Bóg zobaczyła na Satyrbluesowym plakacie , że ma zagrać Dżem albo co gorsza Cree to bym uznała, że czas nie obszedł się łaskawie z Satyrbluesem albo że ktoś się podszywa.
A ponieważ to nigdy nie nastąpi więc mogę tylko życzyć p. Wiktorowi i jego żonie dużo zdrowia i wytrwałości w tym co robią.
Panie Wiktorze, czapki z głów i dziękuję, za to coroczne tarnobrzeskie niebo- jeśli tak ma tam wyglądać rzeczywistość to chyba pójdę za radą Pascala i pojednam się z Najwyższym bo w końcu nic nigdy nie wiadomo:-)
stokrotne dzieki za tak wspanialy wieczor pelen muzyki i dobrego jedzonka.bylo swietnie.
ano było i znowu trzeba będzie warować rok by się to święto powtórzyło…
Dlatego później tak wybitnie smakuje. Gdyby Satyrblues odbywał się częściej mógłby się szybciej przejeść. Wszystkie najlepsze festiwale odbywają się raz w roku.