Koncert zespołu CETI w ramach trasy „Ghost from the past world” odbył się w niedzielę 15 stycznia w sandomierskim klubie Lapidarium. Jako support zagrała kapela STOS, istniejąca od ponad 30. lat na polskim rynku heavy metalowym. Koncert zorganizowało Sandomierskie Centrum Kultury.
Sandomierz, Lapidarium. Klub z tradycjami, specyficzną atmosferą i klimatem. Mroźny, niedzielny wieczór. I dwie kapele – Stos – kapela z pokaźnym stażem, szerzej znana jednak nielicznym zainteresowanym (nazwę kapeli kojarzy wielu, ale jej dokonania już niekoniecznie), oraz CETI. Któż w Polsce, słuchający metalu, czy choćby rocka, nie zna Grzegorza Kupczyka? Człowieka – ikonę, kojarzonego przede wszystkim z dokonaniami w Turbo, Non Iron, miastem Poznań, charakterystycznym, rozpoznawalnym natychmiast, wspaniałym wokalem, charyzmatyczną osobowością, autorem świetnych tekstów?
Po raz kolejny mogliśmy się przekonać, że mimo upływu lat, Grzegorz jest w świetnej formie, a jego żywiołowość na scenie może udzielać się nawet najbardziej ospałym. Po raz kolejny mogliśmy się też przekonać, że muzyka z pogranicza heavy metal – hard rock świetnie sobie radzi, i przy wykonywaniu na żywo przez sprawnych muzyków i tak świetnego wokalistę jak Grzegorz ukazuje swą potęgę w całej okazałości. Ale po kolei…
DOBRY STARY HEAVY METAL
Koncert zaczął się z półgodzinnym opóźnieniem – o 19:30 pojawili się na scenie członkowie kapeli Stos, i zaczęli swoje show. Jak to zwykle bywa w przypadku składów z długim stażem, i ta kapela jest wynikową „starego” Stos i „świeżej krwi”. Jak to określił jeden z uczestników koncertu: „zagrali i zabrzmieli dziś jak na moich starych, zdartych winylowych płytach”.
Zaprezentowany set obejmował zarówno te stare, dobrze znane publiczności utwory, jak i te nowsze. Wokalistka i perkusista ze starego składu byli tego wieczoru niewątpliwie najmocniejszymi punktami tej sztuki, bo reszta muzyków sprawiała wrażenie trochę „nieobecnych”. Niezbyt dobrze to wygląda, gdy gra się dobry, stary rajcowny heavy, a na scenie praktycznie nic się nie dzieje. Muzycy stoją, jakby kij połknęli i sprawiają wrażenie, jakby stali tam za karę.
Dobrze, że chociaż bardzo sprawny technicznie, mocno i finezyjnie grający perkusista, oraz wokalistka robili co mogli. Jedno z wioseł było prawie nieczytelne, zarówno w riffach, jak i solówkach. Koncert chyba trochę za krótki – zaledwie kilka utworów. Szkoda, bo sama muzyka broniła się bez problemu – dobre, chwytliwe riffy, sprawnie zagrane, szybkie i melodyjne solówki, gitarowe „dialogi” w dwugłosach – jednym słowem, było wszystko to, co w starej szkole heavy/thrash pojawić się powinno.
W dziesięciostopniowej skali oceniłbym dzisiejszy występ Stos na mocne 3 – miło było sobie przypomnieć i odświeżyć ich materiał, brzmieniowo – było już trochę gorzej, a wizualnie od strony show – porażka, nie działo się na scenie praktycznie nic. Wszystko to było jakieś takie sztuczne, wymuszone, bez jaj, bez ikry, bez przekonania. Pamiętam jedno określenie, które pojawiło się w poczytnym swego czasu muzycznym piśmie „Rock’N’Roll” wydawanym na początku lat dziewięćdziesiątych. W recenzji ostatnio wydanej wtedy płyty Stos autor recenzji stwierdził: „ale może to lepiej, że grają, niżby wódkę mieli po bramach trąbić”…
CETI CZYLI PROFESJONALIZM
Później chwila przerwy – i występ CETI. Należy tutaj wspomnieć, że tego wieczoru frekwencja w Lapidarium nie powalała na kolana – wszystkiego raptem jakieś 70 osób, co jest słabym, jak na ten klub, wynikiem. Może odstraszała cena? – 20 zł za bilet może co niektórym wydawać się dużo, ale nie przesadzajmy – to dwie paczki fajek, lub cztery piwa. W każdym razie dało się zauważyć, że Grzegorzowi Kupczykowi wcale to nie przeszkadzało. Jego charyzma, osobowość i zachowanie na scenie z powodzeniem rozruszało również i tą naszą, niezbyt liczną dzisiejszego wieczoru, gromadę. Było bardzo, ale to bardzo sympatycznie – Grzegorz między utworami nawiązywał udany kontakt z publicznością, wspominał stare dzieje z okresu początków CETI i działalności w Turbo (ale nie przynudzał!), a wszystko to okraszone sporą dawką humoru. Grzegorz skakał, wywijał statywem od mikrofonu – widać było, że jest w swoim żywiole.
W pewnym momencie nawet przez to wydarzyła się mała awaria – z „łódki” zamocowanej na statywie którym Grzegorz wywijał, wypadł jego bezprzewodowy mikrofon i z pokaźnej wysokości grzmotnął o podłogę. Niestety, już nie zadziałał. Grzegorz dokończył feralny utwór posiłkując się mikrofonem od „chórków”, stojąc z brzegu sceny w tylnej części, gdzie swoje stanowisko pracy miała Maria „Marihuana” Wietrzykowska, grająca również na klawiszach.
Bardzo sympatycznym pomysłem były przerwy pomiędzy utworami, gdzie część muzyków CETI schodziła ze sceny, a reszta wypełniała powstałą w ten sposób przerwę popuszczając wodze fantazji i prezentując swój techniczny kunszt. Po kilku zagranych utworach zaczął ten proces gitarzysta Bartek Sadura wraz z „Marihuaną” – dialog gitary z klawiszami wypadł bardzo ciekawie, a publiczność raz po raz nagradzała popisy Bartka gorącymi brawami. Po około pięciu minutach pojawiła się na scenie reszta składu, „show must go on”, chciałoby się powiedzieć. I posypały się następne utwory, cały czas utrzymywane w klimatach tradycyjnego heavy i hard rocka.
Ciekawie zaaranżowane, z tekstami w ojczystym języku (to duży plus!), czasami wręcz brawurowo wykonywane (warsztat techniczny muzyków!), z częstymi zmianami tempa, okraszone wspaniałymi solówkami Bartka, oraz wokalem Grzegorza. I szybkie, i wolne, i smutne i wesołe – CETI to naprawdę rewelacyjna maszyna do występów na żywo. „Miłość, nienawiść, śmierć”, utwór z płyty „Rasizm” – w którym Grzegorz zaśpiewał razem z publicznością, raz po raz nawiązując kontakt, i zapraszając do wspólnej zabawy nawet najbardziej opornych.
W jednym z utworów świetny dialog gitary z wokalem, w innym krótka prezentacja wszystkich muzyków CETI. I kolejna pauza między utworami, którą wypełniły brawurowe popisy perkusisty, Marcina „Mucka” Krystka, również nagradzane raz po raz gorącymi brawami. I znów powrót reszty składu na scenę, i kolejne utwory. I na koniec bis na prośbę publiczności. I szkoda, że to już koniec – tego wieczora CETI naprawdę pokazało klasę.
Zaprezentowało świetny, wysoki poziom, pełny profesjonalizm w podejściu do tematu, bardzo dobre, czytelne brzmienie – na wyróżnienie zasługiwało tutaj rewelacyjne brzmienie gitary basowej Bartka Urbaniaka. I co ważne – całe CETI udowodniło, że potrafi się świetnie bawić wykonując swoją muzykę, i że w zespole panuje bardzo dobra atmosfera.
Nie było tutaj nic na siłę, nie było „męczenia się”, pozowania, pomyłek, nieporozumień – był za to profesjonalizm w każdym calu, pełne zaangażowanie, płynność, energia, wspaniały warsztat techniczny – wszystko, co sprawiło, że występ CETI tego wieczora w sandomierskim „Lapidarium” warto zapamiętać na długo.
tekst: MAŁY
video: Agnieszka Nycz
foto: Piotr Morawski
Witam !!!Z tej strony część „starego” STOS…nasz występ był taki a nie inny z tego powodu ,że nasza „świeża krew” zatruła się dzień wcześniej w Sanoku i nasi trzej gitarzyści mieli nie złą jazdę przez całą noc i trochę niedzieli…..myśleliśmy nawet o odwołaniu koncertu bo tak byli osłabieni…zdecydowaliśmy jednak,że przyjedziemy i zagramy dla Was…teraz już wiecie dlaczego gitarzyści stali jak „struci”….Pozdrowienia dla Sandomierza J.B.STOS
mimo wszystko STOS zagrał świetnie, dzięki za koncert. REWELKA! Ceti tak samo, jakość i kunszt muzyków!! Pozdrowienia dla STOSU i CETI. MAM nadzieje że wrócicie do Sandomierza!
Oba koncerty klasa, ale faktycznie część muzyków STOSu wyglądała na „zmęczoną” a basista to już całkiem był nieobecny 🙂 I tak wielkie dzięki za ten koncert i przypomnienie o swoim istnieniu. Dobrego starego heavy nigdy za wiele
z opublikowanej relacji wnioskuję, że w Sandomingo zagrały STOS-owne do okoliczności buraki a gwiazdorzył klon Iron Maiden.
z opublikowanego wpisu wnioskuje ze, umiescil go sfrustrowany nieudacznik, ktory swoje niepowodzenia życiowe odreagowuje obrazając bardzo dobrych muzyków i publicznośc klubu.
Sfrustrowanych internautów nie brakuje. Muszę pochwalić bardzo dobrą relację Małego. Foto&video NW24 to klasa znana mi b. dobrze. Byłem na tym koncercie, pierwszy raz widziałem STOS na żywo, pomimo zatrucia zagrali tak jak ich muzykę pamiętam i tego się spodziewałem, mi się podobało z małym minusem o którym Mały pisał. Ceti to był show, widziałem Kupczyka z Turbo wielokrotnie, Ceti pierwszy raz. Nie ważne czy gra w dużej hali czy małym klubie – zawsze jest tak samo fajnie. OGROMNY SZACUN. Legendy takie jak Kostrzewski i Kupczyk jeszcze długo będą gościć na naszej muzycznej scenie czego im z całego serca życzę.
jednym słowem po h…. Slayer skoro Stos lepiej na kacu wyp…..
O tak !! – bo – jakbyście nie wiedzieli, to Slayer „wyp…” w Lapidarium sztukę co drugi tydzień. I to zupełnie na trzeźwo. I za jedyne 20 zetów za bilet. Otrząśnij się, chłopie.