Fenomenalne show muzyczne zaprezentował zespół MECH podczas piątkowego koncertu w tarnobrzeskim pubie „Końca nie widać”. Choć publiczność nie dopisała „starzy wyjadacze” zagrali fantastyczny brzmieniowo heavy metalowy set, okraszając go iście aktorskimi popisami i kabaretowymi wstawkami.
Piątkowy, mroźny wieczór, 27 stycznia, i tarnobrzeski klub „Końca Nie Widać”. To dziś ma odbyć się tutaj koncert grupy „Mech”. Start zapowiedziano na godzinę 20:00, na obecną chwilę ludzi jednak w klubie jest niewiele. Trwają ostatnie przygotowania – kontrola ustawień sprzętu i świateł, ekipa techniczna sprawdza dźwięk i upewnia się, że wszystko zostało należycie przygotowane. Po ilości i rodzaju sprzętu na scenie domyślam się, że będzie mocno – trzy (!) lampowe łby Marshalla, wypasiony zestaw Orange, zawartość pedalboardu gitarzysty i basisty, stojak z ilością gitar – pozwalają przypuszczać, że zarówno mnogość, jak i jakość brzmień bynajmniej nie będą dziś sprawą drugorzędną. W tle przeplatają się różne utwory, z klimatu tych „cięższych” – rozpoznaję m.in. „Cowboys From Hell” Pantery – by, tak na marginesie, nie było wątpliwości, jakie klimaty będzie można dziś na żywo usłyszeć 🙂
Według oficjalnych informacji, nie będzie dziś żadnego supportu – wieczór rozpocznie i zakończy zespół Mech. Organizatorem dzisiejszego koncertu, kolejnego już w „Końca Nie Widać”, jest tarnobrzeskie stowarzyszenie „mRock”. Zrobili już wiele dobrych koncertów, mam nadzieję że wiele jeszcze uda im się zrobić. Nie ulega wątpliwości, że to dzięki nim, po raz pierwszy od wielu lat można w Tarnobrzegu pójść na koncert znanych kapel, bez konieczności telepania się np. do Rzeszowa czy Stalowej Woli.
Bardzo dobrze, że chłopaki nie odpuszczają – ostatnio dobrych koncertów mamy w mieście imponującą ilość, a i kwestia przyzwoitego nagłośnienia i oprawy scenicznej (oświetlenie, maszyna do dymów, etc.) jest sprawą, którą naprawdę należy docenić. Robią chłopaki naprawdę dobrą robotę, i chwała im za to 🙂 Około 20:30 atmosfera nieco gęstnieje, ludzi trochę przybywa, co chwilę przemykają przez klub członkowie obecnego Mech, m.in. monsieur Maciej Januszko – stary weteran, członek pierwszego oryginalnego składu tej kapeli, w charakterystycznym stroju i ciemnych okularach. To nieomylny znak, że za chwilę zacznie się dzisiejszy show…
Przyznam szczerze, że nie bardzo wiedziałem, czego mam się spodziewać po dzisiejszym występie tej kapeli. Zaczynali w roku 1977, gdy ja liczyłem sobie raptem jedną wiosnę, w składzie Maciej Januszko, Robert Milewski, Janusz Łakomiec, Andrzej Nowicki i Janusz Domański. Działali przez około dziesięć lat, wydając dwie, doskonałe jak na tamten okres czasu płyty „Bluffmania” i „Tasmania”, by później rozwiązać zespół, a następnie reaktywować go w roku 2004.
Nie wiedziałem, czego się spodziewać, gdyż – Mech, choć ogólnie znany (przynajmniej z nazwy) nigdy nie miał jakoś chyba szczęścia, by ze swoją muzyką wypłynąć na szersze wody, jak inne kapele tamtego okresu, z lat osiemdziesiątych – wystarczy wymienić chociażby Lady Pank, Maanam, Kombi, Perfect czy Budkę Suflera. Jego członkowie z pierwszego, oryginalnego składu, brali udział również w innych projektach, zasilali inne składy, pracowali jako muzycy sesyjni, autorzy tekstów (np. Robert Milewski, vel Robert Lor, jest autorem tekstów z pierwszego singla grupy KAT „Ostatni Tabor / Noce Szatana” – ciekawostka) – zastanawiałem się, czym więc, po tylu latach, z jedynym członkiem starego składu, Maciejem Januszko, Mech może nas zaskoczyć, przekonać do swojej muzyki? Szedłem na ten koncert z mieszanymi uczuciami. Znałem ich dokonania dość przekrojowo, wiedziałem też, że podobno wydali nową płytę.
Zastanawiałem się też, na ile poważnie muzycy podejdą do tego koncertu (gdyż, mam wrażenie, że sam Mech traktował swojego czasu tą działalność trochę pół żartem, pół serio) – ze względu na to, że Tarnobrzeg to w zasadzie, żaden ważny artystyczny ośrodek, klub, w którym przyjdzie im dziś grać – niewielki, a publiczności jak na lekarstwo – na moje oko przybyło jakieś, góra 50 osób.
Obawiałem się też, czy przy ostatniej „modzie na powroty” od jakiegoś czasu, różnych kapel, które zaczynały w latach osiemdziesiątych, Mech nie będzie stwarzał wrażenia „grającego za karę”, odgrzewającego na siłę przeterminowanego kotleta, bez polotu i sensu miotającego się w swojej zaciekłej bezsilności? Takie myśli przelatywały mi przez głowę, gdy szedłem wtedy do „Końca Nie Widać” – jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie…
No tak, wiedziałem. Wiedziałem, że już wyszli i zaczęli, bo szyba w drzwiach, same drzwi i ściany w WC zatrzęsły się od ataku niskich częstotliwości. Szybko dokończyłem więc, co zacząłem (he he), pędzę bliżej sceny. Mech rozpoczął swoje show. W przyciemnionych światłach basista, gitarzysta i perkusista prują przez mięsisty, rytmiczny riff w średnim tempie. Po chwili ciekawy układ lewymi rękami gitarzysty i basisty, bez przerywania granych riffów, jest ciekawie, coś się dzieje. Jest naczad gitary, jest popylanie basu. Brzmienie zabija, wyrywa z butów. Nie samą głośnością – jest głośno, a jakże! – ale jakością, mięsistością, ciężarem – gitary strojone bardzo nisko powodują, że po zgromadzonych w klubie przejeżdża walec. To tak na dzień dobry, na pierwszy ogień 🙂 Wyłapuję w brzmieniu wiosła coś na kształt efektu chorus/flanger, fantastycznie poszerzającego spektrum brzmieniowe tego instrumentu.
Pojawia się wreszcie na scenie, lub właściwie można powiedzieć – „wlatuje” na miotle, witany oklaskami, sam Maciej Januszko, „naczelna Baba Jaga Rzeczpospolitej” 🙂 jak określili go koledzy z zespołu. Po krótkim przywitaniu zespół kontynuuje koncert, na twarzach publiczności widzę uśmiechy, ciekawość, na razie nikt nie skacze, nie szaleje, wszyscy wyczekują w napięciu, co będzie dalej.
Wtem pojawia się prawdziwa klasyka, szlagier „Piłem z diabłem bruderszaft” – numer otwierający pierwszą płytę zespołu Mech pt. „Bluffmania”. Brzmienie miażdży, główny riff tego utworu powoduje, że spadają kapcie, akustycy dokonują szybkich korekt, szukają jak najlepszego ustawienia wokalu Maćka, Mech gra ten utwór nieco żwawiej, ostrzej i dużo ciężej niż na płycie. Gra go też w okrojonej, skróconej wersji w stosunku do oryginału. Publiczność nagradza zespół gorącymi oklaskami.
Sypią się kolejne utwory, utrzymane w konwencji hard/heavy rock z bardzo ciężkim walcowatym, doskonałym brzmieniem. Wspaniały, niepowtarzalny, oryginalny wokal Macieja Januszko góruje nad tym wszystkim, jego barwa, fantastycznie „jękliwa”, do złudzenia przypominająca wokal Ozzy’ego Osbourne’a z Black Sabbath, przebija się przez pokłady ciężarnego soundu, jaki generują jego kompani z zespołu. Jest rewelacyjnie, publiczność chłonie widowisko jak zahipnotyzowana.
I po paru utworach, pierwszy, głębszy oddech. Maciek nawiązuje kontakt z publicznością, sypią się żarty, wspomnienia i anegdoty, frontman Mech daje się poznać jako przesympatyczny, błyskotliwy i niezwykle dowcipny człowiek. Zapowiada kolejne utwory, w trakcie których muzycy prezentują znakomity, doskonały warsztat, super solidną technikę i perfekcyjne opanowanie swoich instrumentów. Wszystko jest na miejscu, wszystko w punkt i na czas. Nie ma „grania na siłę”, nie ma pozerstwa, nie ma gwiazdorstwa, jest za to pełny profesjonalizm, sympatyczny luz – od muzyków tchnie pozytywną energią, widać że to co robią, sprawia im niesamowitą frajdę.
Przysłuchuję się uważnie – tak, Maciek Januszko śpiewa trochę „obok” skali, daje to efekt jakby „niestroju” lub fałszowania, lecz to celowy zabieg, ten gość jest niesamowity, tylko on potrafi to wykonać właśnie w ten jedyny, niepowtarzalny, właściwy dla siebie sposób. I kolejna przerwa – kolejne pogaduchy z publicznością, anegdoty, żarty – „jak wrócicie do domu, nie zapomnijcie powiedzieć rodzicom, że ja jeszcze żyję, ha ha ha!”. Dołączają się do tego pozostali muzycy, atmosfera w klubie „Końca Nie Widać” staje się przesympatyczna.
Mech wykonuje kolejny utwór, tym razem o nieco „balladowym” charakterze, gitarzysta Piotr „Dziki” Chancewicz wykonuje go na dwugryfowej („doubleneck”) gitarze elektrycznej, zwrotki grane na elektrycznej, dwunastostrunowej części tego wiosła w jego rękach brzmią jak marzenie – soczyście i śpiewnie, po prostu pięknie. Publika podśpiewuje razem z Maćkiem: „ooo, jaki piękny dzień…” rozkręcając się coraz bardziej.
Niezmordowana „Naczelna Baba Jaga Rzeczpospolitej” nie ustaje w kierowaniu dzisiejszym show. Prowokuje, dowcipkuje, czasami gra jak aktor w teatrze. Miejscami członkowie Mech przekomarzają się, dogadują i żartują z kolegów i siebie nawzajem – widać, że w zespole panuje doskonała atmosfera, co przekłada się na atmosferę koncertu. I kolejne utwory – „to jaaaaa, Twój morderca” śpiewa Maciej, a z nim ludzie w klubie. Wśród publiczności już od jakiegoś czasu widać ruch, niektórzy skaczą, niektórzy się gibią, ale nikt nie pozostaje obojętny.
Następny utwór, a w trakcie jego wykonywania prezentacja członków składu. Niebywałą fantazją wykazuje się gitarzysta „Dziki”, który demonstruje zalety swojego systemu bezprzewodowego – „ucieka” ze sceny, wchodzi w publiczność, „kradnie” komuś po drodze piwo, i – goły od pasa w górę – wychodzi z klubu na zewnątrz (gdzie panuje kilkunastostopniowy mróz!!), nie przerywając grania 🙂 Po chwili wraca, zbierając rzęsiste oklaski.
Koncert trwa dalej, jednak pomału zbliżamy się już do końca. Jeszcze raz prezentacja członków kapeli, pożegnanie z publicznością… która domaga się czegoś jeszcze. Maciej Januszko stwierdza rozbrajająco: „nic więcej nie umiemy!” 🙂 Publiczność się śmieje, Mech schodzi ze sceny. Udaje się ich jednak namówić na jeden bis – wracają więc, i grają ostatni, pożegnalny utwór. Ludzie zgromadzeni w klubie żegnają ich oklaskami, dziękując za przesympatyczny wieczór, za profesjonalizm, zaangażowanie i pozytywną energię. Dziękuję i ja – to był wspaniały wieczór. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy…
tekst: MAŁY
MECH to zawsze fajne granie i dowcipne komentarze Macieja Januszko.
Szkoda tylko, że ten koncert nie odbył się w TDK gdzie mogli by pohulać po scenie.
Z.A.D.O.W.O.L.O.N.Y z koncertu i to k. bardzo.
Mech totalnie super odjazdowy koncert kto nie był niech żałuje .
Szacun dla Mecha – tyle lat a nadal świetnie grają, szacun za materiał, jest wszystko fotki, video i świetny tekst