O apetycie widza, przesądach, komercji i nie tylko rozmawialiśmy z Victorem Czurą – pomysłodawcą i organizatorem kultowego festiwalu Satyrblues. Tegoroczna, 13 już edycja imprezy odbędzie się w sobotę 15 września.
Portal NadWisłą24: Tegoroczna edycja Satyrbluesa rozrosła się do czterech miast, nie obawiasz się, iż może to wpłynąć na jakość widowiska? Chyba łatwiej jest zorganizować festiwal w jednym mieście niż w kilku?
Victor Czura: Zdecydowanie łatwiej gdy festiwal odbywa się w jednym mieście ale to rozszerzenie to efekt podpisanych kontraktów z artystami zagranicznymi, którzy żądają minimum trzech koncertów. Niestety autonomiczność w dzisiejszych czasach dużo kosztuje a nasz budżet jest wciąż skromny. Pragnę jednak uspokoić sympatyków idei Satyrblues, którzy obawiają się rozdrobnienia marki na inne województwa, że dodatkowe koncerty odbywają się pod patronatem Satyrbluesa a nie pod jego szyldem.
Po za tym wybrałem tylko takie miejsca, które jakością i gościnnością będą tożsame z naszą ideą. Wytypowałem same porządne sale jak np. SOK Nowa Dęba czy Pałacyk Zielińskiego w Kielcach bo to ma zawsze kolosalny wpływ na zadowolenie artysty, które zawsze przenosi się na jakość koncertu. Dlatego przykładam aptekarską wagę do standardu sali, garderoby, hotelu itp. czynników, lustrując osobiście wszystkie obiekty i to z większą dokładnością niż Krystian Zimerman dobiera orkiestrę symfoniczną (śmiech).
NW24: Podczas naszej ubiegłorocznej rozmowy wspomniałeś, że z każdą kolejną edycją Satyrbluesa jest coraz trudniej, ponieważ u widza „apetyt rośnie w miarę jedzenia” i niełatwo jest go zaskoczyć. Czym w takim razie chcesz widza zaintrygować w tym roku?
VC: To prawda, że apetyt rośnie w miarę jedzenia ale taka jest natura konsumenta sztuki więc mając tego wymierną świadomość zapraszam takich artystów, którzy w swoim dziele są awangardowi i kultowi. Oprócz warsztatu wykonawczego równoprawnym kryterium w doborze artystów jest ich przyjazne usposobienie zarówno wobec sześciolatka jak i jego dziadka. Claude Hay będzie np. pierwszym rodzimym bluesmanem z Australii, który odwiedzi Polskę więc pionierska ciekawość wizyty towarzyszy nam obu co już buduje miłe relacje. Claude bardzo interesuje się historią kraju w którym przebywa więc zaprosiłem go do Polski dwa dni wcześniej by mógł bez pośpiechu zwiedzić Warszawę, Sandomierz i Tarnobrzeg. Poprosił mnie nawet o nocleg na zamku w Baranowie bo jak się wyraził było by to dla niego niesamowite przeżycie.
Natomiast Amerykanin Michael Lee Firkins to absolutny mistrz gitary, którego podziwiam od ponad 20 lat więc gdy wraz z poznaniem promotora Michała Kubickiego otworzyła się możliwość zaproszenia Michaela na Satyrblues to szybko przemeblowałem ramówkę festiwalu pod Firkinsa bo jest artystą, który potrafi autorsko scalić najbardziej szlachetne gatunki muzyczne i podać je z Hendrixowską ekspresją więc sądzę, że jego występ będzie dużym wydarzeniem.
Co ciekawe obaj muzycy przywiozą do Polski swoje nowe albumy, których oficjalna premiera została zapowiedziana na wrzesień.
Natomiast my wszystkie tarnobrzeskie koncerty zarejestrujemy i wydamy w limitowanym nakładzie więc już sam ten fakt jest wystarczająco mocną pokusą by stać się częścią tego wydarzenia zwłaszcza, że po każdym występie planujemy zrobienie artystom specjalnej fotografii z publicznością.
Oczywiście mam świadomość, że nie samym bluesem człowiek żyje więc będą też realizowane stałe punkty programu jak: wystawy, projekcje, prezentacje, konkursy, degustacje itp. atrakcje. Szczególnie polecam Państwa uwadze wystawę zdjęć mistrza obiektywu – Szymona Szcześniaka, pokazującą opustoszałe prowincje w USA, która w swoim przekazie może być dla wielu zaskakująca. Reasumując program jest bogaty więc na pewno każdy znajdzie coś dla siebie!
NW24: Światem rządzi pieniądz a Ty niezmiennie promujesz połączenie niszowego bluesa i satyry – głównie w formie karykatury. Czy niewielka komercyjność tego połączenia nie „zniechęca” Cię?
VC: Nie zniechęca, bo blues i rysunek satyryczny to dyscypliny samorealizujące się w świadomości człowieka wraz z jego dojrzewaniem.
Jakby człowiek nie uciekał od bluesa to ten wcześniej czy później i tak go dopadnie. Dla przykładu mój guru gitary – STEVE VAI na swoim nowym albumie nagrał standard bluesowy „John The Revelator” czym oznajmił światu starą prawdę, że blues to ojciec a reszta to jego mniej lub bardziej pokorne wnuki. Mówiąc statystycznie to w samej tylko Polsce mamy odnotowanych 40 dużych festiwali a niektóre realizowane są za naprawdę duże pieniądze, np. milion PLN. Od 2009 roku Blues w Polsce doczekał się w końcu swojej odrębnej kategorii muzycznej i tak od 4 lat nasi bluesmani są równoprawnymi biorcami nagrody FRYDERYK. Mamy też prężnie działające Polskie Stowarzyszenie Bluesowe, które wydało obszerną antologię bluesa na płytach CD, wyróżnioną w plebiscytach popularności.
Mogę więc bez kompleksów powiedzieć, że dla bluesmana Tarnobrzeg jest równie atrakcyjny co Chicago, Montreux czy norweski Nottoden. Dlatego przyjeżdżają do nas całe rodziny by raz w roku celebrować bluesa bo ta muzyka już dawno przestała im się kojarzyć z smutnym Murzynem. Współczesny blues to muzyka wyedukowana co w ubiegłym roku wzorcowo pokazała fińska gitarzystka Erjia Lyytinen. Oczywiście Satyrblues w porównaniu ze światem realizowany jest na dużą mniejszą skalę ale za to mamy inne atuty. Nasze wydawnictwa płytowe zauważalne są w cywilizowanej części Europy, pozycjonując artystów do prestiżowych nagród jak np. osobę Slidin’ Slima w kategorii bluesowy muzyk roku w Szwecji!. Od lat patronat nad Satyrbluesem sprawuje opiniotwórczy magazyn Gitarzysta będący największym i najpoczytniejszym licencyjnym czasopismem branżowym w Polsce więc jeśli ktoś chce nas namierzyć to znajdzie nawet w Gwatemali.
Krótko mówiąc BLUES to opoka, która pozwala człowiekowi starzeć się z godnością i to po obu stronach sceny więc jest O.K.
NW24: Nie marzy Ci się czasami zorganizowanie komercyjnej imprezy masowej, czegoś na kształt Rawa Blues festiwal?
VC: Nie kusi mnie taka perspektywa bo hale sportowe średnio służą bluesowi i w praktyce często straszą pustkami.
Oprócz Satyrbluesa pracuję też na chwałę festiwalu Rawa Blues więc możesz mi wierzyć, że komercyjność tego zacnego festiwalu objawia się tylko w gabarytach katowickiego Spodka. Zdecydowanie lepiej muzyka bluesowa odbierana jest w kameralnych salach (max 600 miejsc) bo zarówno artyści jak i publiczność lepiej czują się mając ze sobą bezpośredni kontakt wzrokowy. Dlatego nasz satyrbluesowy Beneficjent to podmiot naszych starań a nie przedmiot więc nie zamierzam wyposażać go w lornetkę by mógł dostrzec artystę na scenie.
NW24: Festiwal ma swoją rangę w Polsce i poza granicami, czy w związku z tym na przestrzeni minionych lat łatwiej jest Ci pozyskać ewentualnych sponsorów?
VC: Nie jest łatwiej i pewnie już nigdy nie będzie ale nie narzekam bo wystarczy mi żeby nie było gorzej. Honorowy patronat na festiwalem sprawuje Prezydent Miasta Tarnobrzega co daje mi bezpieczeństwo programowe a dzięki lokalnym sponsorom i przychylności Dyrekcji TDK mam też zapewnioną ciągłość. Niemniej zawsze serdecznie powitam nowych darczyńców i filantropów bo mam im sporo do zaoferowania.
NW24: Czy jesteś przesądny, w końcu to 13 edycja festiwalu, nie obawiasz się jakichś dodatkowych trudności? 🙂
VC: W przypadku takiej logistyki jaką ma Satyrblues na fatum nie ma miejsca. Oczywiście zawsze może nas niespodziewanie doświadczyć los ale i na taką ewentualność jesteśmy przygotowani. Krótko mówiąc Satyrblues to ma być szwajcarski zegarek a takie jak wiadomo nigdy się nie psują.
NW24: Dziękujemy za rozmowę
foto: archiwum Victora Czury/ foto główne Victor & Tony MacAlpine Band/ foto w tekście Krzysztof Szafraniec
Szczegółowy program 13 edycji Satyrbluesa dostępny tutaj
Dla zainteresowanych wywiad z Victorem przeprowadzony po zeszłorocznej edycji festiwalu dostępny tutaj
good job!
zgadzam się z przedmówcą
mądrze chłop gada
Ciekawa rozmowa. Cieszę się że Tarnobrzeg ma Satyrbluesa i Victora, bez tej imprezy ambitnej muzyki na wysokim poziomie nikt w mieście by nie zaznał.
Sęk w tym, że Montreux piszę się właśnie tak, a nie Mountreux.
zaiste ten „sęk” w pisowni miasta na „M” degraduje cały sens wypowiedzi i odstrasza od Satyrbluesa (hiiihiii).