Budżet Tarnobrzega na 2026 rok, przyjęty podczas sesji Rady Miasta w poniedziałek 29 grudnia, po raz kolejny unaocznił skalę problemów finansowych miasta. Jednym z najczęściej i najostrzej dyskutowanych tematów była oświata, która – jak zgodnie przyznawali urzędnicy i radni – od lat jest niedoszacowana, a miasto systematycznie dokłada do niej dziesiątki milionów złotych w trakcie roku budżetowego.
Z danych zawartych w projekcie budżetu Tarnobrzega na 2026 rok, który został przyjęty przez radnych, jasno wynika, jak ogromnym obciążeniem dla finansów miasta jest dziś oświata.
Na zadania oświatowe – łącznie z utrzymaniem szkół, przedszkoli, dotacjami dla placówek niepublicznych oraz kosztami wynagrodzeń – przeznaczono blisko 45 procent całego budżetu miasta. To oznacza, że niemal co druga złotówka z miejskiej kasy trafia do systemu oświaty.
„Tak trudnego roku jak 2025 jeszcze nie było”
Najmocniej wybrzmiała wypowiedź skarbnik miasta Urszuli Rzeszut, która – odnosząc się do właśnie kończącego się 2025 roku – mówiła wprost o skali problemu.
– Nie pamiętam tak trudnego roku jak ten, który się kończy – podkreślała. – Oświata dała nam po kolanach.
Jak wyliczała skarbnik w 2025 roku na samą publiczną oświatę zabrakło ok. 30 mln zł, przez co środki trzeba było systematycznie przesuwać z innych działów a pod koniec roku miasto funkcjonuje „dzień po dniu”, obserwując rachunek bankowy.
– Wszystkie ponadplanowe dochody, zwroty i refundacje blokowałam na oświatę. Inaczej byśmy jej nie domknęli – mówiła.
Rzeszut zaznaczała, że choć budżet na 2026 rok został uchwalony, to skala wyzwań nie maleje, brakuje bowiem ok. 40 mln zł na samą publiczną oświatę a każdy wzrost wydatków w placówkach publicznych automatycznie zwiększa dopłaty do niepublicznych.
– Tu nie ma komfortu. Tu jest żelazna dyscyplina i rezygnacja z innych zadań – podsumowała.
Niedoszacowanie wpisane w system
Do tego wątku wracał wiceprezydent Kamil Kalinka, który wprost przyznał, że niedoszacowanie oświaty to nie nowy problem, lecz mechanizm powtarzający się co roku, niezależnie od tego, kto rządzi miastem.
– Oświata w Tarnobrzegu nigdy nie była w 100 procentach zabezpieczona w budżecie – mówił. – Zawsze w trakcie roku dokładaliśmy do niej z oszczędności i przesunięć.
Jak podkreślał, budżet na 2026 rok również nie jest wyjątkiem bowiem środki zapisane w projekcie wystarczają realnie na około trzy kwartały funkcjonowania oświaty a brakujące pieniądze – jak co roku – będą musiały zostać znalezione w trakcie roku.
– Łatwiej jest zarządzać jednym niedoszacowanym działem niż wieloma naraz. Dlatego oświata od lat jest tym miejscem, do którego dokładamy w ciągu roku – tłumaczył Kalinka.
„Dokładamy 70 milionów i mówimy, że zrobimy to delikatnie?”
W tle tej dyskusji mocno wybrzmiał głos radnego Norberta Mastalerza, który zwracał uwagę na skalę problemu.
– Do oświaty dokładamy około 70 milionów złotych. I mówimy, że zrobimy to delikatnie? Nie ma delikatnych rozwiązań przy takich kwotach – mówił.
Radny wskazywał na rozbudowaną sieć placówek publicznych i niepublicznych, które miasto finansuje „za uczniem”, oraz ostrzegał przed odkładaniem decyzji.
Liczby, które burzą proste schematy
Kalinka odniósł się także do często pojawiającego się argumentu o „za dużej liczbie szkół”, pokazując, że rachunek ekonomiczny nie jest tak oczywisty. Do jednej z największych szkół w Tarnobrzegu miasto dokłada ok. 6 mln zł rocznie, do szkół osiedlowych – od 500 do 700 tys. zł a do jednego miejskiego przedszkola – średnio 1–1,5 mln zł.
– Jeżeli patrzeć wyłącznie na pieniądze, to pytanie brzmi: likwidować małą szkołę, do której dokładamy pół miliona, czy dużą, do której dokładamy sześć?
Wiceprezydent podkreślał, że likwidacja placówek nie jest lekarstwem samym w sobie, bo przenoszenie uczniów często generuje nowe oddziały w innych szkołach – a to oznacza kolejne koszty.
„Najważniejsze: ochrona miejsc pracy”
Wiceprezydent Kalinka kilkukrotnie podkreślał, że wszystkie analizy i planowane zmiany w oświacie mają jeden nadrzędny cel – uniknięcie zwolnień i utraty miejsc pracy.
– Prezydent postawił sprawę jasno: mamy szukać takich rozwiązań, które w maksymalnym stopniu ochronią miejsca pracy – mówił Kalinka.
Jak zaznaczał, proste hasło „likwidować szkoły” nie rozwiązuje problemu, ponieważ nauczyciele i pracownicy obsługi nie „znikają” wraz z zamknięciem placówki a przenoszenie uczniów często oznacza tworzenie nowych oddziałów w innych szkołach. Koszty osobowe wiec pozostają, a napięcia społeczne rosną.
– Likwidacja placówki to ostateczność. Dziś wszyscy specjaliści mówią jedno: najpierw trzeba wyczerpać inne możliwości – podkreślał.
Dlatego – jak zapowiadał wiceprezydent – miasto chce skupić się na ograniczaniu naborów, zwłaszcza w przedszkolach, niewyrażaniu zgody na tworzenie nowych oddziałów, gdy liczba dzieci jest zbyt mała, tworzeniu zespołów placówek, co pozwala ograniczyć koszty administracyjne oraz stopniowym dostosowywaniu sieci do demografii, a nie gwałtownych decyzjach.
– Jeżeli dziś zaczniemy mądrze wygaszać oddziały, mamy szansę uniknąć zwolnień. Jeśli tego nie zrobimy, za kilka lat aspekt społeczny będzie nie do uratowania – ostrzegał Kalinka.
Władze zapowiadają publiczną debatę na temat oświaty po Nowym Roku, przedstawienie pełnej diagnozy i wariantów zmian.



No to bezradni wkoncu wyciągnijcie wnioski jak potraficie minusować pod postami likwidacji szkół na wiejskich osiedlach podnieście łapę za ich likwidacja bo jako mieszkaniec nie mam zamiaru dokładać się do waszych fanaberii. Tbg nie jest nie wiadomo jaką aglomeracją żeby był problem z dojazdem do szkół w centrum. Poza tym zablokować budowę sali gimnastycznej na miechocinie. I napewno jeszcze by tutaj wiele wymieniać tylko napisałem w skrócie.
Proponuje się co następuje:
1) Ogłoszenie upadłości miasta.
2) Przejęcie przez Stalową Wolę lub przez wujka Helmuta albo ciocię Helgę.
Nieironicznie być może upadłość jest jedyną szansą dla tego miasta, bo nie mamy szczęścia do włodarzy
Good post! We will be linking to this particularly great post on our site. Keep up the great writing