Dwa dni temu na jednym z tarnobrzeskich osiedli odbyła się akcja „ratowania” młodych sów piszczących na drzewie. Na szczęście dla tych wdzięcznych ptaków, dzięki przytomności Janusza Wepsięcia pracownika tarnobrzeskiej Ligi Ochrony Przyrody, sowy wcześniej zabrane w klatkach przez straż miejską, wróciły do „swojego” domu.
Sowy uszate upodobały sobie jedno z tarnobrzeskich osiedli, można je tam zaobserwować przede wszystkim zimą, siedzące na wierzchołkach drzew. Dwa dni temu mieszkańcy jednego z bloków na tym osiedlu, zaalarmowali straż miejską, że na drzewie są małe sowy i „piszczą” bo z pewnością są głodne. Kolejna sówka spacerowała po trawniku. Niestety, ludzka interpretacja zachowań sów była błędna, z pewnością ludzie działali w dobrej wierze, lecz mogli tym ptakom wyrządzić więcej krzywdy niż dobrego.
– Młode owszem piszczały bo były głodne, ale w ten sposób dawały po prostu znak rodzicom o swoich potrzebach. Dawały sygnał, że są tutaj i rodzice mają informacje, że należy im przynieść jedzenie – wyjaśnia w rozmowie z NW24 Janusz Wepsięć.
Niestety piszczących maluchów nie pozostawiono w spokoju tylko wyłapano je, umieszczono w klatkach i zabrano. – Zrobiono najgłupszą rzecz jaką można zrobić – komentuje NW24 Janusz Wepsięć. – Mam nadzieję, że po tej ludzkiej interwencji nie nastąpiło odrzucenie ze strony rodziców – dodaje.
Na szczęście dla sówek które pewnie skończyłyby swój żywot w niewoli, o całej sprawie strażnicy miejscy poinformowali tarnobrzeski oddział LOP . Jak przyznaje w rozmowie z NW24 Robert Kędziora komendant Straży Miejskiej, mimo iż według niego interwencja nie była potrzebna, to dostając wezwanie, musieli zareagować. Przybyły na miejsce pracownik LOP w osobie Janusza Wepsięcia stwierdził, że sowy są w bardzo dobrej kondycji i należy je odstawić z powrotem. Nakarmione wątróbką wróciły nocą do własnego domu. – Trzeba to było zrobić po zmroku, ze względu na pozostałe ptaki, które mogłyby agresywnie zareagować widząc drapieżniki, nawet takie młode – dodaje.
NIE „RATUJMY” MŁODYCH SÓW!
Tym sowom się udało ale co będzie z innymi? – Takie scenariusze powtarzają się rokrocznie. Niestety ludzie nie wiedzą, że nie należy tych sów niepokoić – mówi NW24 Janusz Wepsięć. – Jeżeli ptak nie wykazuje zewnętrznych obrażeń zranienia czy poturbowania i próbuje się bronić to najlepszym rozwiązaniem jest taką spacerującą sówkę położyć na najbliższej gałęzi – dodaje.
Jak wyjaśnia portal Ptasia Ostoja, pisklęta sów, gdy pierwsze pióra puchowe zamienią na szary puch drugiej generacji – opuszczają gniazdo nie potrafiąc jeszcze latać. Wyskakują więc z rodzinnych dziupli, wyłażą z gniazd i rozchodzą się po okolicy, często przebywając na niskich krzewach lub na ziemi. W ten sposób rozpraszają ryzyko zabicia wszystkich piskląt przez drapieżnika. Niestety młode sowy unikając drapieżnika często stają się ofiarą dobrych, lecz nieświadomych ludzi, nie znających ich zwyczajów. Człowiek znajdując pisklaka sowy „porzuconego” przez rodziców, który pewnie „wypadł z gniazda” – „ratuje” pisklęta zabierając je do domu. NIC BARDZIEJ BŁĘDNEGO!! Młoda sowa nie wypadła przecież z gniazda, lecz sama je opuściła, a w przypadku puchacza młode mogą być znalezione wręcz w naziemnym gnieździe!
Pisklęta takie nie są też porzucone przez rodziców – wręcz przeciwnie – można być pewnym, że w zasięgu wzroku znajduje się przynajmniej jeden rodzic bacznie pilnujący potomstwa, często karmiący je, i gotowy do obrony przed drapieżnikiem. Zabranie pisklęcia sowy (nawet w dobrej wierze) jest największą krzywdą, jaką można mu wyrządzić! Skazujemy je w ten sposób w najlepszym wypadku na spędzenie reszty życia w niewoli.
Pamiętajmy więc – młodych sów nie należy „ratować”. Znajdując szarego pisklaka najlepiej go nie dotykać. Jedynie w przypadku, gdy maluch siedzi na ziemi, dobrze jest posadzić go na gałęzi, aby nie był łatwym łupem dla drapieżnika.
Jeżeli zaś dowiemy się, że ktoś znajomy przyniósł do domu młodą sową i zastanawia się, co z nią dalej robić – należy doradzić, aby ptak natychmiast został odniesiony tam, skąd został zabrany.
źródło: własne,www.ptasiaostoja.pl
foto: Paweł Mazur
Jakie słodkie te pisklęta, nie dziwne że ludzie przejęli się ich losem.
Ręce opadają… bo piszczały to trzeba je pościągać z drzewa – wybrać z gniazda… i powsadzać do klatek – tam nie będą piszczeć… Ludzie litości! Każde piskle piszczy. Aż dziw bierze że Straż Miejska i Straż Pożarna nie wiedzą, że dzikiego ptactwa nie wybiera się z gniazd. Na takie postępowanie są paragrafy!
Dziwisz się bo nie znasz sytuacji.Straż Miejska ani strażacy nie zabierali ptaków z gniazda.Strażnicy po rozmowie z konsultantem Ośrodka Pomocy Dzikim Zwierzętom w Przemyślu korzystając z pomocy strażaków podjęli próbę przemieszczenia ptaków przy pomocy drabiny na wyższe gałęzie w pobliże gniazda.Gdy to nie przyniosło rezultatów podjęto decyzje o czasowy zabraniu sówek by spacerujących po trawniku nie wydać na żer kotom.Tak ,że zachowaj znajomość paragrafów na inną okazje.